Tak, wiem, że są ferie. Tak, wiem, że powinnam odpoczywać. Tak, wiem, że mogłam w tym czasie poczytać coś pozabranżowego. Sprawdziłam jednak sprawdziany swoim trzecioklasistom. I naszła mnie pewna myśl, która zakiełkowała we mnie przy okazji wystawiania ocen na I semestr/śródrocznych/jak zwał, tak zwał, a teraz stała się pretekstem do napisania tego tekstu.
Podczas mojej niespełna 3-letniej przerwy w wykonywaniu zawodu zespół nauczycieli języków obcych w naszej szkole ustalił następującą skalę ocen w klasach 1-3: „Uczeń/Uczennica doskonale/bardzo dobrze/dobrze/słabo/bardzo słabo/nie opanował(a) materiał(u) z języka angielskiego/niemieckiego”. Na pozór wszystko gra. Ba! Podobny pomysł miałam już dawno, odpuściłam jednak jego forsowanie, gdyż uznałam go za twór niedoskonały. Moje wątpliwości budził bowiem odpowiednik oceny dostatecznej. Według mnie, jest to ocena przyzwoita i nie mogę się zgodzić na nazwanie jej słabą. Gdy sprawdzam poziom opanowania przez uczniów jakiegoś zakresu materiału i oceny zaczynają się od 3, to jestem zadowolona. W szczególności oceny dostateczne cieszą mnie u uczniów, dla których nauka języka obcego stanowi nie lada wyzwanie. I właśnie w takiej sytuacji określenie, że ktoś słabo opanował dany materiał jest wielce niesprawiedliwe i wręcz krzywdzące. Wszak jedną z funkcji oceny jest motywowanie uczniów do dalszej pracy. Natomiast gdy uczeń daje z siebie wszystko, otrzymuje 3 i słyszy, że to słabo, może się wyraźnie zniechęcić. Czym więc to zastąpić, żeby brzmiało rzetelnie i odpowiednio?
Zauważyłam, że producenci naklejek i pieczątek – z nazwy – motywujących też nie uwzględniają tych drobnych niuansów. Być może nikomu nie przyszło do głowy zwrócić im na to uwagi. Tymczasem jest to, moim zdaniem, istotne, o ile chcemy oceniać kształtująco i uwypuklać w komentarzu to, co uczeń zrobił dobrze. We wspomnianych pomocach dla nauczyciela przy ocenie 3 widnieją napisy typu: „Pracuj więcej”, „Stać Cię na więcej”. Być może tak jest, ale gdybym ja jako ten przeciętny uczeń usłyszała takie słowa, pomyślałabym, że mimo moich starań, nie jestem dość dobra i moje poczucie własnej wartości, samoocena i samopoczucie ległyby w gruzach (w każdym razie znacząco by się obniżyły). A to także demotywuje, zatem nadal oddala nas od pożądanego efektu.
Nie może to być również „Not bad” czyli „Nieźle”, gdyż chodzi nam o to, by podkreślić to, co poszło OK i dać symbolicznego „kopa na zapęd”. „Nie-źle” nie oznacza „Dobrze”, słyszymy jedynie, że nie poszło nam źle. A to jeszcze nie jest sukces.
Pewnym kompromisem mogłoby być wykorzystanie stwierdzeń typu: „Robisz postępy. Brawo! Oby tak dalej!” W wersji angielskiej mogłoby to być „Good job!”, „Good effort”. Bo to przecież ten effort, czyli wysiłek jest tym, co się liczy. Nie jest tak istotne to, jak dane dziecko wypada na tle klasy, lecz to, czy ono w stosunku do siebie zrobiło postępy, czy się rozwija.
Szczególnie w młodszych klasach naklejki czy pieczątki robią na dzieciach wrażenie. Mimo iż teoretycznie na pierwszym etapie edukacji szkolnej nie ma ocen cyfrowych, uczniowie szybko je sobie przeliczają i wiedzą, co kto dostał – że „Wspaniale” to 6, „Bardzo dobrze” to 5, itd. Tymczasem w niektórych przypadkach uzasadnione byłoby przyznanie uczniowi „trójkowemu” (to określenie umowne, nie mające nikogo urazić, stąd cudzysłów) komentarza „Wspaniale!”, bo my jako nauczyciel wiemy, że wykonanie danego zadania kosztowało go wiele pracy i wysiłku. Natomiast wyobrażam sobie reakcję niektórych dzieci i – o, zgrozo – ich rodziców, że jak to, ocena wspaniale u ich dziecka i ocena wspaniale u tamtego ucznia to niby to samo? Oczywiście, że nie! Ale nadal jest to jak najbardziej ocena sprawiedliwa. Bo sprawiedliwie nie zawsze znaczy po równo. Sprawiedliwie znaczy każdemu wedle potrzeb. A potrzebą ucznia przeciętnego jest dowiedzieć się, że zmierza w dobrym kierunku, że ta ciężka praca, którą wkłada w swoją naukę, jest owocna.
Możliwe, że to, że tyle czasu poświęcam myślom o ocenach i ocenianiu, ma przełożenie na odbiór stawianych przeze mnie not jako adekwatnych i miarodajnych. Zdarza się, że spotykani przeze mnie w mieście absolwenci lub ich rodzice oprócz „Dzień dobry” mówią mi też wiele miłych słów, np. że udało im się utrzymać podobny poziom w gimnazjum, że wygrywają olimpiady, że najlepiej w klasie napisali diagnozę wstępną lub że to mnie zawdzięczają rozbudzenie w sobie pasji do nauki języka angielskiego lub języków obcych w ogóle. A to jest miód na moje (niestety, dosłownie) skołatane serce.
Tytułowa „Trója i Alleluja!” lub też „3 and God bless me” zostały ukute podczas moich studiów licencjackich, kiedy byliśmy już tak przeciążeni obowiązkami, że było nam wszystko jedno, co dostaniemy, byle zaliczyć i mieć to z głowy. Na ogół szło nam dużo lepiej, ale to hasło jakby nas rozluźniało. A stres związany z nadmiarem obowiązków to już temat na inny wpis. Teraz czas na kawkę i przyjemności. 🙂