Herbatka z królową

Czuję, że powoli dopada mnie syndrom stresu pourlopowego. Wszak ferie nieuchronnie dobiegają końca. Zostało już tak mało czasu, a tak wiele chciałabym jeszcze zrobić… że chyba usiądę i poczekam, aż mi przejdzie. Zaparzę sobie herbatkę w iście królewskim stylu. Taki zabawny i zarazem jakże trafiony upominek otrzymałam od swojej najmłodszej siostry:

Żeby nie było mi żal otwierać, kupiła mi 2. Od razu widać, że bardzo mnie kocha i zna mnie jak nikt inny. 😉

Z kim by się tu zatem napić tego popularnego napoju? Nawiasem mówiąc, w Anglii najczęściej pije się herbatę z mlekiem, u nas zwaną bawarką. Jeśli mogłabym wybrać sobie dowolną osobę z rodziny królewskiej, w towarzystwie której chciałabym spędzić trochę czasu, to byłby to… książę Filip. Jawi mi się on jako osoba niezwykle barwna, błyskotliwa, z ogromnym poczuciem humoru. A może z racji wieku ma już wszystko gdzieś i dlatego mówi, co myśli (tudzież co mu ślina na język przyniesie)? Niektóre kontrowersyjne wypowiedzi księcia przytoczono tutaj.

Gdyby ktoś chciał wysłać Harremu i Meghan okolicznościowe życzenia, to można je skierować pod adres:

 

His Royal Highness Prince Henry of Wales

Clarence House
London
SW1A 1BA

Więcej informacji o tym, jak nasza korespondencja z członkami rodziny królewskiej powinna wyglądać, można znaleźć tutaj. Są tam również adresy pozostałych medialnych osób z tego grona.

No. To lecę na herbatkę. A Wy?

Trója i Alleluja!

Tak, wiem, że są ferie. Tak, wiem, że powinnam odpoczywać. Tak, wiem, że mogłam w tym czasie poczytać coś pozabranżowego. Sprawdziłam jednak sprawdziany swoim trzecioklasistom. I naszła mnie pewna myśl, która zakiełkowała we mnie przy okazji wystawiania ocen na I semestr/śródrocznych/jak zwał, tak zwał, a teraz stała się pretekstem do napisania tego tekstu.

Podczas mojej niespełna 3-letniej przerwy w wykonywaniu zawodu zespół nauczycieli języków obcych w naszej szkole ustalił następującą skalę ocen w klasach 1-3: „Uczeń/Uczennica doskonale/bardzo dobrze/dobrze/słabo/bardzo słabo/nie opanował(a) materiał(u) z języka angielskiego/niemieckiego”. Na pozór wszystko gra. Ba! Podobny pomysł miałam już dawno, odpuściłam jednak jego forsowanie, gdyż uznałam go za twór niedoskonały. Moje wątpliwości budził bowiem odpowiednik oceny dostatecznej. Według mnie, jest to ocena przyzwoita i nie mogę się zgodzić na nazwanie jej słabą. Gdy sprawdzam poziom opanowania przez uczniów jakiegoś zakresu materiału i oceny zaczynają się od 3, to jestem zadowolona. W szczególności oceny dostateczne cieszą mnie u uczniów, dla których nauka języka obcego stanowi nie lada wyzwanie. I właśnie w takiej sytuacji określenie, że ktoś słabo opanował dany materiał jest wielce niesprawiedliwe i wręcz krzywdzące. Wszak jedną z funkcji oceny jest motywowanie uczniów do dalszej pracy. Natomiast gdy uczeń daje z siebie wszystko, otrzymuje 3 i słyszy, że to słabo, może się wyraźnie zniechęcić. Czym więc to zastąpić, żeby brzmiało rzetelnie i odpowiednio?

Zauważyłam, że producenci naklejek i pieczątek – z nazwy – motywujących też nie uwzględniają tych drobnych niuansów. Być może nikomu nie przyszło do głowy zwrócić im na to uwagi. Tymczasem jest to, moim zdaniem, istotne, o ile chcemy oceniać kształtująco i uwypuklać w komentarzu to, co uczeń zrobił dobrze. We wspomnianych pomocach dla nauczyciela przy ocenie 3 widnieją napisy typu: „Pracuj więcej”, „Stać Cię na więcej”. Być może tak jest, ale gdybym ja jako ten przeciętny uczeń usłyszała takie słowa, pomyślałabym, że mimo moich starań, nie jestem dość dobra i moje poczucie własnej wartości, samoocena i samopoczucie ległyby w gruzach (w każdym razie znacząco by się obniżyły). A to także demotywuje, zatem nadal oddala nas od pożądanego efektu.

Nie może to być również „Not bad” czyli „Nieźle”, gdyż chodzi nam o to, by podkreślić to, co poszło OK i dać symbolicznego „kopa na zapęd”. „Nie-źle” nie oznacza „Dobrze”, słyszymy jedynie, że nie poszło nam źle. A to jeszcze nie jest sukces.

Pewnym kompromisem mogłoby być wykorzystanie stwierdzeń typu: „Robisz postępy. Brawo! Oby tak dalej!” W wersji angielskiej mogłoby to być „Good job!”, „Good effort”. Bo to przecież ten effort, czyli wysiłek jest tym, co się liczy. Nie jest tak istotne to, jak dane dziecko wypada na tle klasy, lecz to, czy ono w stosunku do siebie zrobiło postępy, czy się rozwija.

Szczególnie w młodszych klasach naklejki czy pieczątki robią na dzieciach wrażenie. Mimo iż teoretycznie na pierwszym etapie edukacji szkolnej nie ma ocen cyfrowych, uczniowie szybko je sobie przeliczają i wiedzą, co kto dostał – że „Wspaniale” to 6, „Bardzo dobrze” to 5, itd. Tymczasem w niektórych przypadkach uzasadnione byłoby przyznanie uczniowi „trójkowemu” (to określenie umowne, nie mające nikogo urazić, stąd cudzysłów) komentarza „Wspaniale!”, bo my jako nauczyciel wiemy, że wykonanie danego zadania kosztowało go wiele pracy i wysiłku. Natomiast wyobrażam sobie reakcję niektórych dzieci i – o, zgrozo – ich rodziców, że jak to, ocena wspaniale u ich dziecka i ocena wspaniale u tamtego ucznia to niby to samo? Oczywiście, że nie! Ale nadal jest to jak najbardziej ocena sprawiedliwa. Bo sprawiedliwie nie zawsze znaczy po równo. Sprawiedliwie znaczy każdemu wedle potrzeb. A potrzebą ucznia przeciętnego jest dowiedzieć się, że zmierza w dobrym kierunku, że ta ciężka praca, którą wkłada w swoją naukę, jest owocna.

Możliwe, że to, że tyle czasu poświęcam myślom o ocenach i ocenianiu, ma przełożenie na odbiór stawianych przeze mnie not jako adekwatnych i miarodajnych. Zdarza się, że spotykani przeze mnie w mieście absolwenci lub ich rodzice oprócz „Dzień dobry” mówią mi też wiele miłych słów, np. że udało im się utrzymać podobny poziom w gimnazjum, że wygrywają olimpiady, że najlepiej w klasie napisali diagnozę wstępną lub że to mnie zawdzięczają rozbudzenie w sobie pasji do nauki języka angielskiego lub języków obcych w ogóle. A to jest miód na moje (niestety, dosłownie) skołatane serce.

Tytułowa „Trója i Alleluja!” lub też „3 and God bless me” zostały ukute podczas moich studiów licencjackich, kiedy byliśmy już tak przeciążeni obowiązkami, że było nam wszystko jedno, co dostaniemy, byle zaliczyć i mieć to z głowy. Na ogół szło nam dużo lepiej, ale to hasło jakby nas rozluźniało. A stres związany z nadmiarem obowiązków to już temat na inny wpis. Teraz czas na kawkę i przyjemności. 🙂

 

Dzień Babci i Dziadka

Babcie i dziadkowie to osoby o szczególnym znaczeniu w życiu dziecka. Niektórzy twierdzą, że rodzice są od wychowania, zaś dziadkowie – od rozpieszczania. Ci pierwsi są często zbyt zabiegani, by dać dzieciom to, czego ci drudzy na ogół mają pod dostatkiem: czas, uwagę, miłość, czułość, troskę, szczere zainteresowanie sprawami wnuków. Można by rzec, że dziadkowie niczym muzyka łagodzą obyczaje, tudzież międzypokoleniowe niesnaski i spory, służą radą, mądrością i doświadczeniem.

Takimi wyjątkowymi ludźmi są dla mnie moi dziadkowie. Jeśli chcecie wirtualnie poznać moją ukochaną Babcię, zajrzyjcie na innego mojego bloga: https://blogiceo.nq.pl/iteachwithpassion/najlepsza-babcia-na-swiecie/

Swojemu Dziadkowi, z szacunku dla Jego zasług, założyłam osobny blog: https://edwardmojsak.wordpress.com/

O tym, dlaczego dziadkowie są ważni, można poczytać tutaj: https://parenting.pl/dlaczego-dzieci-potrzebuja-czestych-kontaktow-z-dziadkami

Jest to temat bardzo aktualny wobec zjawisk eurosieroctwa, migracji czy alienacji seniorów.

A Wy, złożyliście już życzenia lub/i wizyty swoim Babciom i Dziadkom?

Fot. pixabay.com CC0

Mary Glasgow Magazines

Kilka tygodni temu zachęciłam swoich uczniów do zaprenumerowania Mary Glasgow Magazines. Po otrzymaniu przesyłki okazało się, że jeden z numerów poświęcony jest omawianej przez nas w szkole tematyce – i to dokładnie robotowi Nao. 🙂 Zainteresowanie tym tematem od razu wzrosło. 🙂

Cieszę się, że uczniowie szukają pozaszkolnego kontaktu z językiem angielskim. Ich wewnętrzna motywacja do nauki jest kluczem do ich sukcesu. Ja, metaforycznie mówiąc, mogę przyprowadzić konia do wodopoju, ale nie zmuszę go, żeby pił. Innymi słowy, mogę dwoić się i troić, ale jeśli uczeń sam nie poczuje potrzeby doskonalenia się, to osiągnę mniej niż przy jego aktywnej współpracy.

Jako uczennica kupowałam kiedyś „The World of English„. Mam je do tej pory. 🙂 Obecnie dwumiesięcznik ten nie ukazuje się, ale dostępne są online materiały z numerów archiwalnych (w menu trzeba wybrać „Articles”). To doskonałe zasoby dla osób przygotowujących się do egzaminów, konkursów i olimpiad, a także dla pomagających im w tym nauczycieli.

Lubiłam (ba! nadal lubię!) też analizować teksty piosenek, choć tu oczywiście wskazana jest czujność, gdyż niektóre hity zawierają błędy (np. dla zachowania określonego rytmu). Ale i na błędach – zwłaszcza cudzych – dobrze jest się uczyć, choćby po to, by samemu ich unikać.

W necie aż roi się od nagrań typu karaoke, które można wykorzystać do nauki zarówno w domowym zaciszu, jak i w szkole. Dzieci to lubią (które dziecko czy nastolatek nie marzy o karierze muzycznej?), a skoro tak, to warto to wykorzystać. Przynajmniej od czasu do czasu.

Robota dla robota

W zeszłym roku wspomniałam o wizji zastępowania ludzi robotami. Mimo iż moi 7-klasiści mi nie dowierzają, myślę, że stanie się to w kolejnym 10-leciu. A może nawet szybciej. Lubimy podpatrywać i zaszczepiać u siebie (czasem, niestety, bałwochwalczo i bezkrytycznie) różne nowinki z Zachodu. Jestem więc przekonana, że wkrótce zawita do polskich szkół popularny na Wyspach Brytyjskich robot Nao. W brytyjskich szkołach ów nowoczesny robot humanoidalny sprawdza się szczególnie w pracy z dziećmi z autyzmem. Można go kupić tutaj… w cenie średniej klasy samochodu.

O tym, jakie wyzwania niesie ze sobą wprowadzenie takich robotów do powszechnego użytku, piszą na Edunews „Czy roboty wygryzą nas z roboty?”. Z jednej strony zjawisko to wydaje się nieuniknione, jeśli chcemy iść z duchem czasu, a z drugiej – niesie sporo zagrożeń. Najbardziej ewidentnym zdaje się być bezrobocie w tej grupie ludzi, których zawody całkowicie znikną z rynku, gdyż zostaną w pełni zautomatyzowane. Bezrobocie z kolei, zwłaszcza długotrwałe, często pociąga za sobą inne negatywne zjawiska społeczne, jak wzrost agresji czy przestępczości.

Remedium na to zdaje się być m.in. dostosowanie systemu kształcenia do potrzeb rynku. I zaraz myślę o swojej szkole, w której pracujemy głównie na sprzęcie z odzysku – przestarzałym, zużytym, kapryśnym, który działa jak chce. Z piasku bicza nie ukręcisz. Tym bardziej, że i w domu nie wszyscy mają dostęp do nowoczesnych technologii.

Zgodnie z prawem dżungli, przeżyją tylko najlepiej przystosowani, czyli osoby elastyczne, skłonne do ustawicznego szkolenia i doskonalenia się. Ponadto już teraz trendem jest zmiana zatrudnienia i branży średnio co 2-5 lat, więc tak czy siak trzeba brać pod uwagę możliwość zmian. Okazuje się, że (za: MonsterPolska) osoby od lat wierne swojemu zakładowi pracy postrzegane są jako „zasiedziałe”, pozbawione ambicji i chęci rozwoju. Nie chodzi bynajmniej o to, żeby na siłę co kilka lat zmieniać pracodawcę, lecz by nieustannie zdobywać nowe kwalifikacje, być na bieżąco z nowinkami i nie popaść w rutynę.

Fot. http://www.pixabay.com CC